niedziela, 23 marca 2008

Och, Karol!


Karol Jurga. 
Moja pierwsza platoniczna miłość.
Karol był starszy ode mnie o rok. Mieszkał na pierwszym piętrze z rodzicami i starszym bratem Andrzejem.
Karol podobał się wszystkim dziewczynom. Miał w sobie coś ujmującego. 
Miał luz i nonszalancję. 
Uśmiechał się zabójczo i miał maniery donżuana. 
Karol mnie lubił, nawet w jakiś sposób opiekował się mną, ale wszyscy na podwórku wiedzieli, że kocha się w Lucynie. 
Lucyna demonstracyjnie odrzucała jego zaloty. Karol robił nieszczęśliwe miny. Przynosił jej kwiatki podkradzione z ogródka Matusiaków. 
Lucyna wąchała kwiatki i uśmiechała się zagadkowo. 
Potem odchodziła grać w klasy z dziewczynami. 
Albo siadała na ławeczce przed oknem krawca Chudzika i wystawiała do słońca piegowaty nos. 
Karol wskakiwał na trzepak i wywijał koziołki. Huśtał się na górnej poręczy. Skakał z wysoka. Wspinał się na dach komórek... 
Lucyna wtedy wdrapywała się za nim i prowokująco zeskakiwała na ziemię ...
Podziwiałam Lucynę. 
Podkochiwałam się w Karolu. 
Wiedziona siłą miłości ja też któregoś razu wdrapałam się na dach, po kłódce i skoblu komórki państwa Świderskich. 
Byłam w euforii. Świat z wysokości 2 metrów wydawał mi się niesamowity, ogromny, nieskończenie rozległy... i można było zobaczyć podwórko sąsiedniej posesji! 
Rozgrzana smoła lepiła się do butów, przestrzeń dachowa ukazywała mnóstwo skarbów - śmieci, wrzucanych tam dla zabawy albo przez złośliwość przez dzieciaki...
W końcu przyszedł czas na zejście z dachu. 
Jak wszyscy podeszłam do skraju i serce mi zamarło. 
Było STRASZNIE WYSOKO!!! 
Cóż miałam zrobić? Nie mogłam się zbłaźnić przed Karolem. Skoczyłam. Nigdy nie skakałam z tak wysoka. 
Nikt mi nie powiedział, jak się skacze. 
Skoczyłam na proste nogi i żołądek wbił mi się w gardło. Nogi zabolały jak diabli. Łzy pod powiekami zaszczypały...
Nigdy więcej nie wlazłam na komórki. 
Nigdy więcej nie skakałam z dwóch metrów. 
Na zawsze pozostał mi strach przed skakaniem...
Były jeszcze jakieś dzieci na naszym podwórku. Przychodziły i odchodziły. Często zmieniali się mieszkańcy w lokalu nad ustępami. To chyba była najgorsza dziura w całym domu.
Dwóch synów miała Wiesia, młodsza córka gospodarza Matusiaka. 
Był jeszcze mały, gruby syn państwa Boczków, była Jola Kitlińska i jej młodszy brat. 
Do Joli chodziłam na "Czterech pancernych". 
Był już rok 1966. Czas zabaw powoli przeistaczał się w czas zalotów i spacerów po parku. Czas dorastania.

4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Nie zawsze komentuję, ale zawsze czytam. Codziennie:-) Arcyciekawe:-)

mamuśka pisze...

???? Cóż jest takie arcyciekawe?

PAPROCH pisze...

Wszystko:-)))

Mateusz pisze...

Niebezpieczne takie skakanie na proste nogi... Dobrze, że nic poważnego się nie stało.