środa, 26 marca 2008

...święta.!


Święta Wielkanocne lubiłam znacznie mniej niż Boże Narodzenie. 
Głównie z powodu chodzenia z koszyczkiem do kościoła. 
Nie wiem, dlaczego wstydziłam się tego. Może dlatego, że koszyczek do święconki na co dzień służył jako pojemnik na guziki. 
Przed Wielkanocą Mama wysypywała guziki do talerza, myła koszyk, ozdabiała ucho wstążeczką i przemieniał się w świąteczny. 
Inni mieli ładniejsze, większe, bogatsze święconki. Nieśli wielkie koszyki wyłożone haftowanymi serwetkami, przyozdobione dużą ilością borówek, żonkilami, pełne jajek, baranków, ciast...
W naszym były tylko jajka na twardo, kawałek chleba, sól i kawałek kiełbasy. Zawsze to samo. 
Zresztą, nic więcej by się tam nie zmieściło. 
Świadomość tego, jaki "przyziemny" jest ten koszyk ciążyła mi przez całą drogę do kościoła i z powrotem.
Drugą rzeczą, której nie lubiłam był śmigus-dyngus. 

Wyobrażenie nieoczekiwanego strumienia zimnej wody ciągle wywołuje we mnie dreszcze. 
Gdy zdarzało się, że przychodzili goście, panowie wyciągali z kieszeni butelki z wodami kolońskimi i obficie polewali panie, roztaczając mdłe zapachy jaśminu, róży albo konwalii.
Przyjemną stroną Świąt Wielkanocnych było to, że wkrótce potem przychodziła wiosna.
Wiosna miała przede wszystkim różne zapachy. 

Mokrej ziemi po deszczu, końskiego łajna, wiatru zmieszanego z dymem z kominów, bzu z ogródka Matusiaków oraz świeżo ściętego tataraku i brzeziny na Zielone Świątki, siedem tygodni po Wielkanocy. 
Zielono było na ulicy i zielono w domu. 
Tata przynosił całe pęki "zielonego" i utykał za lustrem toaletki. Zawsze zadziwiał mnie ten las w domu, bardziej niż choinka.
A potem było Boże Ciało - wesołe święto, pełne kolorowych bibułek i wstążek, które wiązaliśmy na sznurkach rozpiętych między oknami Mielczarka a ogródkiem Matusiaków. 

W Boże Ciało z okien zwisały przeróżne kilimy i ustrojone obrazy święte. Ulicą szła procesja. Pod numerem 10-tym zawsze w nocy przygotowywali wielki ołtarz. Odgłos młotków niósł się charakterystycznym echem.
Gdy szła procesja, ze wszystkich okien i balkonów wychylały się głowy. Z naszego wyglądały też Bożenka i Jadzia Świderskie. 

Dzwony dzwoniły, ludzie śpiewali, dziewczynki w komunijnych sukienkach rzucały z koszyczków płatki kwiatów. 
Procesja zatrzymywała się przed każdym ołtarzem i ludzie modlili się głośno. Nie pamiętam, żeby w Boże Ciało padał deszcz.
Po procesji wychodziliśmy z Tatą na spacer i napawałam się do woli szelestem bibułek. Czasem udało się zdobyć jakąś piękną wstążkę, która potem przydawała się dla lalek.
1-go maja procesje nazywały się pochodami. Maszerowały ulicą Piotrkowską. Zwykle stałam wśród obserwujących. 

Bardzo chciałam wtopić się w ten tłum idący, czuć się ważną. 
Raz lub dwa udało mi się pójść. Niosłam kolorowego kwiatka z bibuły, patrzyli na mnie... Nie czułam wtedy, że ten pochód to przymus. Dla mnie to było święto, zabawa, wiosna. 
Na Placu Wolności kupowałam narcyzy, pamiętam, że były po 5 groszy za sztukę. 
Świeciło słońce, ludzie machali do siebie, dzieci nosiły baloniki, rozsadzała mnie radość. Świat w maju!
Zupełnie inny był 22-gi lipca. 

To tylko dzień wolny od pracy dla rodziców. Przemijał w upale wakacji, nudny i nużący.
Szczególnym świętem było Święto Zmarłych. 

W owych czasach mojego dzieciństwa chodziliśmy tylko na jeden cmentarz, na Dołach. 
Pochowany tam był szwagier mamy, wujek Franek. 
Pamiętam jego pogrzeb. Ktoś podsadził mnie do trumny i kazał pocałować zimną rękę nieboszczyka. To jedno z moich najbardziej odrażających wspomnień...
Na cmentarzu spotykaliśmy często wiele osób z rodziny, taki swoisty zjazd. Widywaliśmy się z niektórymi raz w roku, właśnie we Wszystkich Świętych. Dzieci rosły, dorośli siwieli. 

Nie zmieniały się futra i pelisy. 
Jednak lubiłam ten dzień, wcale nie smutny wtedy. 
Migotanie świec, zapach zniczy, morze chryzantem. Czasem złote, szeleszczące liście pod stopami. Wieczorem łuna nad cmentarzem. Tłumy ludzi w tramwajach ...
Stopniowo przybywało grobów i przestało być świątecznie, zrobiło sie nostalgicznie i ciężko. 

Coraz więcej grobów do odwiedzania...

1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Pięknie piszesz o zapachach. Jestem węchowcem, od razu sobie je wyobrażam:-) Zapach wiosny na naszym osiedlu... Specjalny, nie do podrobienia, nie do opisania:-) Jedno z moich najważniejszych wspomnień w życiu...