wtorek, 18 marca 2008

Pilnowacze.



Nie chodziłam do przedszkola. Podobno płakałam strasznie przy próbie pozostawienia mnie w tej instytucji, ale ja tych prób nie pamiętam.
Wychowywałam się w domu i na podwórku.
Pierwszym moim pilnowaczem była babcia Marianna. Wiem to tylko z opowieści. Babcia umarła, gdy miałam rok. Może więc widziała moje pierwsze kroki. Może zmieniała mi pieluchy. Może dawała jeść. Może starym, wiejskim zwyczajem zawijała trochę cukru w gałganek i wkładała mi do buzi, żebym nie płakała...
Nie pamiętam.
Pamiętam Rodziców "zmiany warty" przy mnie. 
Mama wychodziła do pracy po 13-stej, Tata wracał ok. wpół do trzeciej. Ponad godzinną dziurę zapełniała najczęściej pani Gotowska, nasza dozorczyni. Z trudem wspinała się na trzecie piętro, więc czasem rodzice po prostu zostawiali mnie u niej w mieszkaniu, na parterze kamienicy w oficynie. 
W ciepłe dni pani Gotowska siadała przed swoim mieszkaniem i wyszywała makatki. Cierpiała na lewostronny niedowład. Lewą ręką przytrzymywała zgrabnie materiał, a prawą wyczarowywała kolorowe cuda. 
Biegałam z innymi dziećmi po podwórku, a jej syn Józio miał mieć na mnie baczenie. Józio miał kilkanaście lat i bardzo się starał. Nigdy mi się nic nie stało pod jego opieką.
Czasem pilnowała mnie nasza sąsiadka z piętra, pani Świderska, albo któraś z jej dorastających córek, Jadzia albo Bożenka.
No i mój starszy Brat, który sam właściwie był jeszcze dzieckiem...
Nie chodziłam do przedszkola. Moi pilnowacze zapewniali mi poczucie bezpieczeństwa...

1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Fajny taki solidny nastoletni pilnowacz, Józio... Czy teraz jeszcze są gdzieś tacy nastolatkowie?...