poniedziałek, 31 marca 2008

W gości..


W gości chodziło się często. 
W święta ustalany był "grafik" pomiędzy Mamą i jej dwiema siostrami. 
Czasem zapraszały nas też dwie siostry Taty, Józia i Antosia. 
Wtedy, zajęte były goszczeniem się, oba święta.
Bez zapraszania chodziło się na imieniny.

 Po prostu było wiadomo, że tego dnia na pewno ktoś przyjdzie i gospodyni musiała być przygotowana. 
Najczęściej przychodziły te same osoby, ale zdarzały się niespodzianki. Czasem miłe a czasem mniej. 
Jak wtedy, gdy zjawiał się podpity już brat Taty. 
Albo, gdy wpadał znajomy rodziców, mój chrzestny ojciec, Franek, bo o nim wiadomo było, "że lubi wypić". A Mama nie lubiła pijaków...
Wyprawy "w gości" wspominam różnie. 

Najbardziej lubiłam jeździć do Aleksandrowa, chociaż przez długi czas to była prawdziwa "wyprawa". 
Rodzice często umawiali się z siostrą Mamy, Celinką i jej rodziną na krańcówce tramwaju przy Północnej. 
Jechało się całą trasę, aż do przejazdu kolejowego na Żabieńcu. Tam trzeba było wysiąść, przejść górą, przez wiadukt, albo dołem, gdy szlaban był otwarty. Czasem pędem, bo tramwaj podmiejski już dzwonił na odjazd. 
No i dalej, z wiejskim krajobrazem za oknami, przez Kochanówkę, Rąbień, Romanów aż do ulicy Bielańskiej w Aleksandrowie.
Prawie równie długie były wyjazdy do najstarszej siostry Mamy Antosi. 

Tam z kolei trzeba było jechać bardzo długo tramwajem numer 1, aż do rogu ulicy Dąbrowskiego i przesiadać się na taki, który jechał na Dąbrowę. 
Antosia mieszkała przy ulicy Anczyca, małej, nieskanalizowanej i wąskiej. 
Po obu jej stronach stały karłowate domeczki z licznymi przybudówkami i ogródkami. 
U cioci Antosi piliśmy robiony przez nią kwas chlebowy, którego nie próbowałam nigdzie indziej. Jeździliśmy tam chyba tylko latem, bo pamiętam głównie nasze zabawy w ogródku, grę w kometkę, zrywanie kwaśnych owoców agrestu i porzeczek. 
Z Dąbrowy wracaliśmy zawsze obdarowani kwiatami.
Najbliżej było do cioci Celinki. 

Mieszkała na ulicy Nowomiejskiej i chodziliśmy do niej pieszo, przez Park Śledzia. 
Ich mieszkanie było ponure, usytuowane w samym kącie podwórka, na parterze kamienicy, w oficynie. 
Kuchnia pełniła rolę jadalni i pracowni krawieckiej. 
Przeładowany pokój był sypialnią, a w święta salonem. 
Dzieci nie miały się tam gdzie podziać. 
Czasami wychodziliśmy na podwórko, ale miejscowe dzieciaki patrzyły na nas niechętnie. 
Na wizytach u cioci Celinki najbardziej lubiłam... grzybki w occie, które wujek Kazik sam zbierał i marynował.
Najfajniejsze było chodzenie w gości bez zapowiedzi i bez okazji. Nikt się na to nie boczył. Nie było telefonów. 

Pomysł odwiedzenia kogoś wpadał do głowy nagle, tak jak teraz wpada pomysł, żeby pójść do kina...
To była forma rozrywki, możliwość pogadanie bez zobowiązań, w mniejszym gronie niż przy imieninach.
Chodziliśmy bez zapowiedzi do cioci Józi na ulicę Strzelczyka, gdzie trzeba się było wspiąć na wysokie trzecie piętro, na samo poddasze. 

Trochę później mieszkał tam jeszcze syn cioci Mirek z żoną Kazią i dwójką dzieciaków. Było kogo odwiedzać.
Chodziliśmy też do drugiej siostry Taty Antosi, na Aleję Kościuszki. 

I do przyrodniego rodzeństwa Mamy - Józi i Bronka. 
Oraz "na Doły", czyli do mojego ojca chrzestnego, na ulicę Smutną. Tam też był domek z ogródkiem.
Przy okazji takich niezapowiedzianych wizyt na stół wjeżdżało wszystko, "czym chata bogata". 

Czasem bogata wcale nie była. 
Ale zawsze znalazł się chleb, jakaś kiełbasa, jajka, ogórki z zapasów, wódeczka... 
Zawsze można było wyskoczyć i pożyczyć coś od sąsiadów albo zejść na dół do cukierni po kawałek stefanki albo babkę drożdżową. 
Najważniejsze, że było wesoło i głośno. 
I że było poczucie więzi...

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Fantastycznie... Teraz się bez zapowiedzi do nikogo nie chodzi.A szkoda:-/

mamuśka pisze...

Teraz chcemy mieć w domu święty spokój. Życie za głośne i za meczące się zrobiło.

Mateusz pisze...

Ehh... non teraz to najpierw się dzwoni albo smsa pisze. Chociaż musze Ci mamusia powiedzieć, że tutaj w Aveiro robimy sobie takie niezapowiedziane wizyty dość często, szczegołnie w akademikach;) Chociaż nie tylko.. abrdzo to fajne jest:)